niedziela, 5 lutego 2012

Dzień sto dwudziesty ósmy


Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o moją pracę. Czasem mam ochotę tę mroczną budę podpalić, a następnie urządzić alkoholową orgię pośród zgliszczy. Albo pozabijać moich uczniów. Tak jak wtedy, kiedy pięciu dwudziestoletnich ekstremistów zaczęło najeżdżać na małą dziewczynkę, która ośmieliła się jednemu z nich przerwać. Jak mogła? Czy nie wie, że jak mężczyzna przemawia, to kobieta słucha? No ale czego można się po takiej spodziewać? Ma już 12 lat, a nie umie czytać Koranu. W końcu ojciec Uzbek, nie ma się zatem czemu dziwić. Doprowadza mnie takie ględzenie do szału. Na litość, to przecież jest talking club a nie medresa! Rzadko mi się zdarza tak otwarcie denerwować na moich uczniów, ale tym razem im oznajmiłam, że to są moje zajęcia i ja ustalam zasady, się nie podoba, przychodzić jeden z drugim nie musi.

Ale nie o tym miało być, tylko o tym, że czasami tę pracę uwielbiam. Zdarzają się takie dni, kiedy wszystko idzie świetnie. Szef mnie unika, człowiek, któremu powiedziałam, że myślę że jest gejem nie próbuje wyprowadzić mnie z błędu starając się mnie poderwać na tanie chwyty. No i dzieciaki – czasami są cudowne. Dzisiaj na przykład rozpływałam się nad uroczym dziesięciolatkiem, który opisując 20letnią dziewczynę ze swojej grupy, stwierdził, że jest stara. Uwielbiam to dziecko, naprawdę. Ostatnio na gramatyce uczyli się, jak odczytywać godziny. Lena wytłumaczyła im różnicę między zegarem cyfrowym a analogowym. Nurik jednak stwierdził, że to zbyt skomplikowane i on zupełnie nie rozumie czym jest tan cały „anal clock”. Nie mogę Nurika nie kochać, nie mogę.
Poza tym dzisiaj grałam z dzieciakami w grę, w której przegrani dostawali różne kary (nazwali je polishment zamiast punishment, cóż). Biegaliśmy, skakaliśmy i udawaliśmy słonie. Popłakałam się ze śmiechu słuchając czternastolatka z mutacją śpiewającego Adele. Zawodził tragicznie, ale była to kwestia honoru, bo koledzy mu grozili, że jeśli nie zaśpiewa, to znaczy, że jest dziewczyną. Czasem w imię wyższych celów trzeba się poświęcić. Na zakończenie dnia miałam jeszcze chłopaka, który próbując wyjaśnić koleżance, czym jest tornado, poprosił ją, żeby wyobraziła sobie wirujące krowy. Poza tym był jeszcze czterdziestolatek , który opowiadając o hobby swojej grupowej koleżanki (lat 15) stwierdził, że dziewczę czyta regularnie Komsomołską Prawdę. Cosmo, Komso, można się pomylić, prawda.

Przyznaję zatem, niektórych moich uczniów uwielbiam. Dopuszczam się przez to czynów haniebnych, bo z kilkoma z nich się spotykam na gruncie zupełnie towarzyskim. Z jedną dziewczyną chodzę na kawę, z drugą na zakupy, wygłupiam się z chłopakami (w końcu podarowali mi okarynę oraz czytają bloga, jak mam ich nie uwielbiać). Na szczęście większość z nich to już moi byli uczniowie, więc chyba to nic takiego strasznego, przynajmniej taką mam nadzieję J

Dla tych, którzy tak pragną zobaczyć moje nowe blond wcielenie a la kurczak, wrzucam zdjęcia z mojej ostatniej nasiadówki z chłopakami, podczas której przy paleniu sziszy odkrywaliśmy nowe zastosowania okaryny :D


Igor & Kurczak
w tle sprawne oko obserwatora dostrzeże zieloną głowę teletubisia zakupionego na odpuście w Wojkowie 


Edit:
Było tutaj jeszcze zdjęcie mnie wydmuchującej tytoniowy dym przy pomocy rzeczonej okaryny, jednak Michał stwierdził, że wyglądam jakbym "paliła narkotyki", zatem w trosce o moją internetową reputację dokonałam autocenzury. Mam nadzieję, że żaden złośliwiec nie zrobił screena i nie wykorzysta go w przyszłości rujnując moją Wielką Karierę Zawodową, którą kiedyś na pewno zrobię.

1 komentarz:

  1. wydmuchowanie dymu z sziszy przez okaryne... ze tez nigdy na to nie wpadlem!

    OdpowiedzUsuń