Ma 25 lat. Jest politologiem,
niedawno skończyła jeden z lepszych uniwersytetów w kraju. Prawie pół roku temu
przyjechała do Biszkeku z nadzieją na ciekawą pracę i życie trochę bardziej
ekscytujące niż dotychczas. W domu zostawiła kochających rodziców i nieco szalonego, trzydziestoletniego brata.
Nie, to nie ja uległam dziwnej
pokusie mówienia o sobie w trzeciej osobie. To opis Asel, mojej bardzo dobrej
znajomej, do której od początku czułam sympatię ze względu na to właśnie podobieństwo
życiorysów. Podobieństwo, które przy bliższym poznaniu okazało się tylko
pozorne. Ja bowiem naprawdę mam ciekawą pracę i życie trochę bardziej
ekscytujące niż dotychczas. Asel nie. Dlaczego? Bo nie otacza jej magiczna aura
obcokrajowca? Bo pochodzi z małego miasteczka nad Issyk-kulem? Bo nie ma wysoko
postawionych krewnych ani znajomych? Bo może trochę za bardzo ufa ludziom? Bo
jej rodzina jest zbyt konserwatywna? Powodów są pewnie miliony, ale kiedy ktoś
ma 25 lat i dopiero zaczyna dorosłe życie, to nie obchodzą go socjologiczne
teorie, rodzinne uwarunkowania ani bzdurne wytłumaczenia dla brutalnie prostego
faktu, że jednym się udaje, a innym nie. Asel, mimo swojej raczej delikatnej
natury, jest zatem teraz poważnie wkurwiona. Ile w końcu można próbować? Cztery
miesiące temu znalazła wreszcie pracę. Co prawda tylko jako ekspedientka w
spożywczym, ale przynajmniej oferowali jej zapłatę, a nie „dwumiesięczny
bezpłatny okres próbny” jak w poprzednich miejscach. Pensja okazała się jednak
gorzej niż marna, mimo że trzeba było na nią pracować czternaście godzin na
dobę, sześć dni w tygodniu oraz święta. Asel, umęczona do granic i z początkami
depresji, rzuciła tę pracę. Przyniosło jej to tylko chwilową ulgę, bo znając
diabelską naturę swojej szefowej, przeczuwała zbliżające się kłopoty. Miała
rację. Najpierw okazało się, że sklep boryka się akurat z „przejściowymi
trudnościami finansowymi” i nie wypłacą jej zaległej pensji. Potem szefowa, skądinąd
księgowa z dziesięcioletnim stażem, stwierdziła, że coś jej „się nie zgadza”,
że brakuje pieniędzy w kasie i jest to oczywiście wina Asel. Teraz dziewczyna
ma „dlug” opiewający na kwotę 200 dolarów, czyli pewnie niewiele mniej od tego,
co zarobiła przez te całe cztery miesiące. Pracowała nielegalnie, więc nie ma
absolutnie żadnej szansy, żeby ktoś tu coś komuś udowodnił. Skończy się pewnie
na tym, że po prostu przepadnie jej ostatnia pensja, marne grosze dla których
tak się zaharowywała. Poważnie wkurwiona Asel podjęła zatem decyzję o wyjeździe
do Dubaju, bo tutaj już chyba nic dobrego na nią nie czeka.
Boże, jak to dobrze, że jestem z
Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz