Wieki temu, w moim jakże
burżujskim i elitarnym liceum mieliśmy obowiązkową naukę trzech języków obcych.
Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z rosyjskim. Sam język jakoś mnie nie
zafascynował, zachwycił mnie jednak mój stary, radziecki profesor, tak
wymagający, że niektórzy nie wytrzymywali presji. Jedna z moich koleżanek
poległa przy odpytywaniu z alfabetu. A, be, we… i spotkanie z podłogą. „- O!
Czy ona zemdlała? –Ależ nie, panie profesorze, ona zbiera grzyby”. Jak widać
absurd otaczał mnie od wczesnych lat młodzieńczych. Ale nie o panu Kardynale
miało być, tylko o Jurze, bohaterze podręcznika. Jura mnie fascynował. Słuchał
dżazu, brodził pa internecie i przede wszystkim spędzał wakacje na daczy. Będąc
w kraju post-sowieckim nie mogłam przegapić takiej okazji i tak jak bohater
mojej młodości udałam się z chłopakami na daczę, rozkoszować się górskim,
zimowym powietrzem i innymi atrakcjami.
Czterdzieści minut czekania na
przystanku, czterdzieści minut jazdy marszrutką, czterdzieści minut pieszo i
oto jesteśmy. Pośrodku niczego. Tylko góry, góry i śnieg.
Zaopatrzeni w jakże tradycyjny
asortyment niezbędny w tych warunkach atmosferycznych (kwas chlebowy, chińszczyzna,
szoro, suszone jabłka, szisza) przystąpiliśmy do konsumpcji.
Potem postanowiliśmy zrealizować
główny cel naszej wycieczki, czyli zjeżdżanie z górki. Niestety nie mieliśmy
sanek, desek ani innych gadżetów. Jednak okazało się, że moi (byli) studenci są
nieźle zaprawieni w bojach i przywlekli ze sobą pięć idealnie przyciętych
kawałków linoleum. Zjeżdżanie na linoleum, jak można tego nie uwielbiać?
Może prędkość nie robi wrażenia,
ale za to widoki i atmosfera naprawdę niezapomniane!
Po tych przygodach, przemarznięci
nie na żarty wróciliśmy na daczę. W środku było tak zimno, że dosłownie nie
dało się oddychać, a mokre ubrania zesztywniały tak, że można było używać ich
jako broni. Zlokalizowaliśmy jednak kominek, który wyglądał dosyć podejrzanie.
Stanęliśmy przed dramatycznym wyborem: albo zamarzniemy, albo się zaczadzimy.
Niestety wybraliśmy tę drugą opcję. Że też wtedy nie przypomniałam sobie starej
kaliskiej mądrości, która mówi, że lepiej siedzieć w chłodzie niż w smrodzie! Kominek
oczywiście nie działał tak, jak powinien. Pokój szybko się zadymił do tego
stopnia, że nie było widać niczego no i oddychać się nie dało absolutnie,
musieliśmy zatem pootwierać okna. Skutek: i zimno, i śmierdzi. Potem radośnie
odkryliśmy, że w sumie na dworze (na polu? :D) było cieplej niż wewnątrz i
ostatnie chwile naszej wyprawy spędziliśmy ciesząc się słońcem i widokami.
Generalnie wymarzłam jak nigdy,
ale absolutnie był to jeden z najlepszych dni, jakie miałam w Kirgistanie!
Dacza for ever!
jacie, to jest coś! dacza w zimę :D dlaczego my w zimę nie znaleźliśmy jakiejś rumuńskiej górki? ;/ w Tineretului na pewno coś by się znalazło :D
OdpowiedzUsuńочень приятно посмотрерь как Вы отлично отдыхаете на свежем воздухе!
Usuń"Where am I?" :D:D
W Tineretului można by na pewno zjeżdżać z górki prosto do jeziora, haha :)
OdpowiedzUsuńGrisza, nie "where am I" tylko "gdzie ja" :D