sobota, 10 marca 2012

Dzień sto czterdziesty pierwszy


Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że hipster w Kirgistanie to gatunek równie rzadki i niespotykany jak jak. Co prawda Biszkek to w końcu stolyca, więc od czasu do czasu można spotkać jakiegoś osobnika reprezentującego styl zgoła odmienny od obowiązującej powszechnie mody na outfity z bazaru. Żeby nie było, sama jestem wielką fanką ciuchów z bazaru, przemieniam się ostatnio w istną królową kiczu i całkiem mnie to raduje. Niemniej jednak czasem miło zobaczyć kogoś, kto wygląda i zachowuje się trochę inaczej niż wszyscy.
Kiedy zatem dowiedziałam się o spring party – tajemniczej imprezie, o której wiadomo było tylko tyle, że trzeba na nią zdobyć wcześniej wejściówki – od razu wiedziałam, że to będzie spęd hipsterów. Poza tym, że zapowiadało się „fajnie, alternatywnie, tajemniczo”, nie wiedzieliśmy nic. W tym miejscu (stara fabryka na obrzeżach) nie był jeszcze nikt z nas, a strona internetowa, na której wszystko miało być ładnie opisane, zapraszała jedynie na ten tajemniczy event i życzyła udanego dnia kobiet. Tak właśnie trafiłam na moje pierwsze prawdziwie hipsterskie party. Faceci w obcisłych spodniach, laski w wersji wintydż. Alternatywna muzyka, wegetariańska pizza, latte. Pudło z żywymi, malutkimi kurczakami i pętające się pod nogami jagnię, czyli promocja idei zwanej online farming. Nie, nie chodzi o wirtualne hodowanie świń w farmville. Przystojny pan odpowiedzialny za kurczaki wszystko mi dokładnie wytłumaczył pięknym angielskim. Na imprezie zasadniczo wszyscy mówili po angielsku, nawet ci, którzy się darmowym szampanem napruli potrafili bełkotać z ładnym akcentem.
Zasadniczo ludzi bardzo mnie mile zaskoczyli. Wcale nie byli nadęci, obojętni ani zdystansowani. Pod koniec imprezy była loteria z nagrodami i wszyscy dosłownie wyrazili entuzjazm. Rozentuzjazmowany tłum hipsterów szczerze podniecający się czymś tak masowym jak loteria, czyż to nie jest piękne? Fajni są, tacy autentyczni i niezepsuci. Podczas rozmowy z jednym z nich wyraziłam nawet zdziwienie, że tak dużo ich tutaj, a chłopak autentycznie nie widział o co mi chodzi. Nie wiedział, czym jest hipster i nawet słownik w jego blackberry nie znał takiego słowa. I to jest szczere, to nie jest lans! Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!

Oprócz ludzi najbardziej podobały mi się oczywiście pokazy mody, bo wreszcie mogłam sobie popodziwiać porządne, superwysokie buty, które nie ociekają złotem i nie oślepiają blaskiem cekinów. Oczywiście niektóre kolekcje miały wartość tylko artystyczną (bo na paradowanie w sukience z gazet w Kirgistanie jest trochę za zimno), ale niektóre były naprawdę zachwycające i łatwo mogę sobie wyobrazić siebie lansującą się w nich w lokalnych klubach. Zatem pewnie w najbliższym czasie wydam pół pensji na sukienkę od młodej, obiecującej kirgiskiej projektantki. No, może ćwierć, bo oczywiście okazało się, że jedna z moich koleżanek ową projektantkę zna, więc już się umówiłyśmy na oglądanie i kupowanie ze zniżką.
Zanim jednak sobie sprawię ciuchy designerskie, będę się lansować w bazarowych, które uwielbiam. Ostatnio nabyłam drogą kupna fejkowe rej bany w kolorach flagi rosyjskiej (5 USD) oraz tunikę z oślepiającymi cekinami układającymi się w postać gigantycznego królika (12 USD). Szkoda, że do tego zestawu nijak nie da się założyć mojego złotego paska z trójwymiarowym Alem Pacino na klamrze. No, nie można mieć wszystkiego.  


1 komentarz:

  1. по-моему ten gościu z "Blackberry" tylko udawał!
    rajbanów zazdroszczę :D

    OdpowiedzUsuń