wtorek, 3 kwietnia 2012

Dzień sto czterdziesty siódmy


A. jest młoda, piękna (koreańskie pochodzenie dodaje jej rysom odrobinę egzotyki) i szczera do bólu. Sama przyznaje, że o prawdziwym życiu za wiele nie wie i wiedzieć wcale nie musi, a już na pewno nie chce, istnieje bowiem ogromne ryzyko, że mogłoby to zburzyć jej idealny, przez lata misternie budowany świat. Połowa jej rodziny zasiada w kirgiskim parlamencie, druga połowa natomiast zajmuje się głównie czerpaniem profitów z tego tytułu. Pół roku temu mama postanowiła wysłać A. na kurs językowy do Oksfordu oraz przyobiecała opłacić jej naukę na wybranym uniwersytecie na świecie. Po trzech miesiącach dziewczę wróciło jednak do Biszeku, bo Anglia się nie spodobała, pogoda nie taka jak trzeba, gór nie ma wcale a wcale, ludzie natomiast jacyś tacy nieprzyjaźni. Poza tym trzeba było sobie radzić bez wsparcia wysokopostawionej familii, a tego nawet najlepsze londyńskie kluby zrekompensować nie mogły. A. wróciła zatem na łono rodziny i od kilku miesięcy zajmuje się obmyślaniem planu na życie. Pytana o wymarzoną profesję odpowiada, że chciałaby zostać potentatem naftowym. Jak tego dokonać? Najlepiej znaleźć męża, który już potentatem jest, a następnie przejąć od niego część interesów („Najważniejsze to osiągnąć niezależność. Chcę dojść do wszystkiego sama”). W oczekiwaniu na godnego kandydata A. umila sobie czas chodzeniem na siłownie, do kosmetyczni i fryzjera, na angielski (tak, trafiło na mnie), prywatne lekcje rysunku, a także zadawaniem szyku w stołecznych klubach. Podczas naszych spotkań (tylko dwa razy w tygodniu, w sobotę należy się wyspać, nie ma zatem mowy, żeby wstała na 12.30) A. dzieli się ze mną przemyśleniami na temat sytuacji społeczno-politycznej swojego kraju. Dowiedziałam się już, że kryzys jest dlatego, że rząd nie chce dodrukować pieniędzy, a przyczyna bezrobocia jest szalenie prosta – Kirgizi są leniwi i zamiast się wziąć do uczciwej pracy, bawią się w bezsensowne rewolucje. Prosty lud nic a nic nie rozumie, jak koszmarnie trudny jest żywot kirgiskiego biznesmena, na którego uczciwie zarobiony majątek czyhają nieustannie wyciągnięte zazdrośnie ręce nieudaczników bez krzty intelektu. Jeśliby bowiem mieli jakiekolwiek zdolności czy umiejętności to też by się im powiodło, prawda? Lud nie rozumie także, jak trudne jest życie deputowanego, który co roku w kwietniu (kwiecień to najlepsza pora na rewolucję, nie jest ani za zimno ani za gorąco) drży w oczekiwaniu kolejnych zamieszek i w napięciu szykuje skomplikowany plan ewakuacji do jednego z kilku sekretnych domów. Lud nie widzi również, że klasa uprzywilejowana też cierpi z powodu kryzysu – na ten przykład dziesięć lat temu rodzina A. mogła wyjechać na zagraniczne wakacje nawet i kilkanaście razy w roku, a teraz co najwyżej dwa! Niechże ten cholerny lud wreszcie pójdzie po rozum do głowy i przestanie protestować, niechże się zajmie czymś pożytecznym!

Czasem mam ochotę chwycić A. za te wychudzone ramionka i potrząsnąć, ale szybko jednak dochodzę do wniosku, że ona też jest w pewnym sensie ofiarą tego beznadziejnego systemu, w którym można być chyba tylko albo obrzydliwie bogatym albo rozpaczliwie biednym i pozbawionym perspektyw. W gruncie rzeczy nawet ją trochę lubię – jest miła, kulturalna, nigdy nie bywa złośliwa ani roszczeniowa, czasem wydaje się jakby w tym wszystkim zagubiona. Jest do bólu naiwna i po koniuszki wypielęgnowanych włosów zanurzona w tym magicznym, nierealnym świecie, w którym liczą się tylko koneksje i pieniądze. Wydaje się jedną z tych, która poleciłaby głodującemu ludowi jedzenie ciastek. I nie wynikałoby to absolutnie ze złośliwości ani złej woli, ale z niewiedzy.

Bardzo lubię matkę A., która jest naprawdę światła i chyba jako jedyna w tej rodzinie myśli trochę szerzej, dlatego też raz po raz zmusza córkę do podjęcia jakiegoś wysiłku intelektualnego. Młoda jednak wyraźnie się boi i niczym ta księżniczka z Burany chce przesiedzieć swoje życie zamknięta w wieży, zupełnie odcięta od rzeczywistości, która wydaje jej się być strasznym zagrożeniem. Mam nadzieję, że A. też kiedyś trafi na swojego pająka w arbuzie, który jej co prawda nie zabije, ale otworzy oczy na świat, w którym są problemy większe niż setna para szpilek i idealnie wyregulowane brwi.

Ostatnio często myślę o A. i zestawiam jej historię z historią Asel, która właśnie świętuje wygranie castingu na niewolnicę w Dubaju i pełna nadziei wyrusza w podróż po lepsze życie, którego ojczyzna dać jej nie może. Cóż, podziały klasowe Kirgistanu właśnie z całej siły uderzyły mnie pięścią między oczy.




1 komentarz:

  1. Ale to życie społeczne jest skomplikowane! Lepiej chyba za dużo nie rozkminiać. Czy można dojść do jakichkolwiek wniosków? Chyba tylko do jednego: "Tak już jest", a dlaczego? "Bo tak!"

    OdpowiedzUsuń