A. jest młoda,
piękna (koreańskie pochodzenie dodaje jej rysom odrobinę egzotyki) i szczera do
bólu. Sama przyznaje, że o prawdziwym życiu za wiele nie wie i wiedzieć wcale
nie musi, a już na pewno nie chce, istnieje bowiem ogromne ryzyko, że mogłoby
to zburzyć jej idealny, przez lata misternie budowany świat. Połowa jej rodziny
zasiada w kirgiskim parlamencie, druga połowa natomiast zajmuje się głównie
czerpaniem profitów z tego tytułu. Pół roku temu mama postanowiła wysłać A. na
kurs językowy do Oksfordu oraz przyobiecała opłacić jej naukę na wybranym
uniwersytecie na świecie. Po trzech miesiącach dziewczę wróciło jednak do
Biszeku, bo Anglia się nie spodobała, pogoda nie taka jak trzeba, gór nie ma
wcale a wcale, ludzie natomiast jacyś tacy nieprzyjaźni. Poza tym trzeba było
sobie radzić bez wsparcia wysokopostawionej familii, a tego nawet najlepsze
londyńskie kluby zrekompensować nie mogły. A. wróciła zatem na łono rodziny i
od kilku miesięcy zajmuje się obmyślaniem planu na życie. Pytana o wymarzoną
profesję odpowiada, że chciałaby zostać potentatem naftowym. Jak tego dokonać? Najlepiej
znaleźć męża, który już potentatem jest, a następnie przejąć od niego część
interesów („Najważniejsze to osiągnąć niezależność. Chcę dojść do wszystkiego sama”).
W oczekiwaniu na godnego kandydata A. umila sobie czas chodzeniem na siłownie,
do kosmetyczni i fryzjera, na angielski (tak, trafiło na mnie), prywatne lekcje
rysunku, a także zadawaniem szyku w stołecznych klubach. Podczas naszych spotkań
(tylko dwa razy w tygodniu, w sobotę należy się wyspać, nie ma zatem mowy, żeby wstała na 12.30) A. dzieli się ze mną przemyśleniami na temat sytuacji
społeczno-politycznej swojego kraju. Dowiedziałam się już, że kryzys jest
dlatego, że rząd nie chce dodrukować pieniędzy, a przyczyna bezrobocia jest
szalenie prosta – Kirgizi są leniwi i zamiast się wziąć do uczciwej pracy,
bawią się w bezsensowne rewolucje. Prosty lud nic a nic nie rozumie, jak
koszmarnie trudny jest żywot kirgiskiego biznesmena, na którego uczciwie
zarobiony majątek czyhają nieustannie wyciągnięte zazdrośnie ręce nieudaczników
bez krzty intelektu. Jeśliby bowiem mieli jakiekolwiek zdolności czy
umiejętności to też by się im powiodło, prawda? Lud nie rozumie także, jak
trudne jest życie deputowanego, który co roku w kwietniu (kwiecień to najlepsza
pora na rewolucję, nie jest ani za zimno ani za gorąco) drży w oczekiwaniu
kolejnych zamieszek i w napięciu szykuje skomplikowany plan ewakuacji do jednego z kilku
sekretnych domów. Lud nie widzi również, że klasa uprzywilejowana też cierpi z
powodu kryzysu – na ten przykład dziesięć lat temu rodzina A. mogła wyjechać na
zagraniczne wakacje nawet i kilkanaście razy w roku, a teraz co najwyżej dwa! Niechże
ten cholerny lud wreszcie pójdzie po rozum do głowy i przestanie protestować,
niechże się zajmie czymś pożytecznym!
Czasem mam
ochotę chwycić A. za te wychudzone ramionka i potrząsnąć, ale szybko jednak
dochodzę do wniosku, że ona też jest w pewnym sensie ofiarą tego beznadziejnego
systemu, w którym można być chyba tylko albo obrzydliwie bogatym albo
rozpaczliwie biednym i pozbawionym perspektyw. W gruncie rzeczy nawet ją trochę
lubię – jest miła, kulturalna, nigdy nie bywa złośliwa ani roszczeniowa, czasem
wydaje się jakby w tym wszystkim zagubiona. Jest do bólu naiwna i po
koniuszki wypielęgnowanych włosów zanurzona w tym magicznym, nierealnym świecie, w którym
liczą się tylko koneksje i pieniądze. Wydaje się jedną z tych, która poleciłaby
głodującemu ludowi jedzenie ciastek. I nie wynikałoby to absolutnie ze
złośliwości ani złej woli, ale z niewiedzy.
Bardzo lubię matkę
A., która jest naprawdę światła i chyba jako jedyna w tej rodzinie myśli trochę
szerzej, dlatego też raz po raz zmusza córkę do podjęcia jakiegoś wysiłku
intelektualnego. Młoda jednak wyraźnie się boi i niczym ta księżniczka z Burany
chce przesiedzieć swoje życie zamknięta w wieży, zupełnie odcięta od
rzeczywistości, która wydaje jej się być strasznym zagrożeniem. Mam nadzieję,
że A. też kiedyś trafi na swojego pająka w arbuzie, który jej co prawda nie
zabije, ale otworzy oczy na świat, w którym są problemy większe niż setna para
szpilek i idealnie wyregulowane brwi.
Ostatnio
często myślę o A. i zestawiam jej historię z historią Asel, która właśnie
świętuje wygranie castingu na niewolnicę w Dubaju i pełna nadziei wyrusza w
podróż po lepsze życie, którego ojczyzna dać jej nie może. Cóż, podziały
klasowe Kirgistanu właśnie z całej siły uderzyły mnie pięścią między oczy.
Ale to życie społeczne jest skomplikowane! Lepiej chyba za dużo nie rozkminiać. Czy można dojść do jakichkolwiek wniosków? Chyba tylko do jednego: "Tak już jest", a dlaczego? "Bo tak!"
OdpowiedzUsuń