niedziela, 1 kwietnia 2012

Dzień sto czterdziesty szósty


Dawno, dawno temu w pewnej opływającej w dobra wszelakie krainie żył król. Wiódł życie zaiste idealne – władał wielkim i potężnym królestwem, otoczony był szczerą miłością wiernych poddanych, a jego ukochana żona spodziewała się dziecka. Dzień, w którym królewska córka przyszła na świat był wielkim świętem – poddani wyszli na ulice aby współweselić się ze swoim ukochanym władcą. Radość była wielka lecz krótka, zmącona bowiem została przez starą, nadworną wieszczkę, która przepowiedziała dziewczynce śmierć w młodości. Król, a w raz z nim cały lud, popadł w rozpacz. Postanowił jednak spróbować oszukać przeznaczenie i uchronić córkę przed klątwą. Kazał natychmiast zbudować najpotężniejszą wieżę jaką widział świat i w niej umieścił ukochane dziecko.  Dziewczynka strzeżona była dzień i noc przez najznamienitszych żołnierzy, a nikt oprócz rodziców nie miał do niej dostępu. Lata mijały, a księżniczka z czasem przemieniła się w przepiękną, młodą kobietę. Jej osiemnaste urodziny wyczekiwane były z niecierpliwością, osiągnięcie bowiem przez księżniczkę pełnoletniości oznaczałoby niechybnie, że przepowiednia była fałszywa. Kiedy ten wielki dzień wreszcie nadszedł, wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Godziny mijały, nic dramatycznego ani niespodziewanego jednak się nie działo. Wreszcie krótko przed północą, kiedy wydawało się, że zdarzył się cud, pełen radości król posłał córce kolację przygotowaną przez najznamienitszych kucharzy. Pośród wielu wykwintnych przysmaków znajdował się także kosz owoców, od którego posiłek zaczęła księżniczka. Niestety w arbuzie ukrywał się szalenie jadowity pająk, który ukąsił dziewczynę i ta zmarła natychmiast. Tak oto w dniu jej osiemnastych urodzin wypełniło się proroctwo.


Ta kirgiska legenda, mimo że zupełnie pozbawiona jakichkolwiek optymistycznych elementów, w jakiś dziwny sposób mnie fascynuje. Być może przemawia do mnie ta trochę absurdalna wizja przeznaczenia objawiającego się pod postacią pająka w arbuzie, a może te osiemnaście lat w odosobnieniu i izolacji stanowiące rozpaczliwą próbę ucieczki przed nieuniknionym. 

Owiana tą mroczną legendą wieża wciąż istnieje. Znajduje się nieopodal Tokmoku, oddalonego o ok. 70 km od Biszkeku miasta położonego przy granicy z Kazachstanem. Burana, bo tak nazywa się ta wieża, jest jedyną pozostałością po założonym w 9. wieku mieście Balasagun. W zasadzie wieża przez wieki była minaretem i to całkiem sporym, bo wysokim na ok. 45 metrów. Niestety jednak w wyniku licznych trzęsień ziemi nawiedzających często Azję Środkową a także czynnikowi ludzkiemu (na początku 20. wieku osiedlający się tu Rosjanie wykorzystywali cegły z wieży do budowy własnych domostw) Burana skurczyła się niemal o połowę i dzisiaj mierzy tylko ok. 25 metrów. Wciąż jednak robi niesamowite wrażenie. Kiedy w bólach udało nam po wąskich, pogrążonych w ciemnościach schodach wspiąć na szczyt, naszym oczom ukazał się wspaniały widok – ogromna, przytłaczająco pusta przestrzeń ograniczona tylko z jednej strony ośnieżonymi szczytami gór. W takim miejscu można uwolnić wyobraźnię. Ja czułam samotność tej biednej, uwięzionej na szczycie księżniczki (chociaż na szczęście byłam bezpieczna – mieliśmy klucz do wieży). Chłopcy natomiast mówili, że doskonale mogą sobie wyobrazić średniowiecznych wojowników wpatrujących się w tę pustkę i wyczekujących ataków wroga.




Chłopcy i jutra. Mnie niestety nikczemny wzrost nie pozwolił zajrzeć do środka :( 


Oprócz widoków i mrocznej atmosfery podobała mi się też spontaniczność naszej wycieczki i – po raz kolejny – absolutny brak planu. Trochę zaskoczył nas fakt, że wieża nie znajduje się w samym Tokmoku i że jakoś trzeba się na nią dostać. Oczywiście okazało się, że o marszrutce można było tylko pomarzyć, a osaczający nas niczym sępy rzucali ceny z kosmosu. Budżet mieliśmy wszyscy dosyć, zdecydowaliśmy zatem pojechać w jedną stronę taksówką a z powrotem… jakoś inaczej. Zapowiadał się zatem siedemnastokilometrowy spacer i nadzieja, że po pierwsze pamiętamy drogę, a po drugie zdążymy na ostatnią marszrutkę do Biszkeku. Na szczęście w tej wyludnionej okolicy pojawiały się co jakiś czas samochody wypełnione dobrymi ludźmi. Tak oto pierwszy raz jeździliśmy po Kirgistanie autostopem. Najpierw była stara, rozklekotana, niebieska ciężarówka. Bardzo chcieliśmy jechać na pace (ja najbardziej), ale kierowca cały czas mówił, że to niemożliwe, że nie i nie. W końcu na nasze dramatyczne pytanie o przyczynę, odpowiedział, że „tam mnoga gawna”. No cóż, w takiej sytuacji nie upieraliśmy się zbytnio i zaczęliśmy się upychać do kabiny. Niestety okazała się za mała na naszą trójkę, a że nie chcieliśmy Timura zostawiać (Kyrgyz guy can be useful sometimes :D), to jechał na zewnątrz uczepiony drzwi. Jakże mu zazdrościłam, wiatr we włosach i przygoda, super! Kierowca od gnojówki niestety jechał do domu, więc nie dane nam było długo z nim podróżować. Szybko na szczęście udało nam się złapać kolejnego stopa. Tym razem była to ultrawypasiona bryka z młodzieniaszkami aspirującymi do bycia mafią. Skórzane kurtki, sygnety, te sprawy. Przy tej okazji odkryłam lokalną wersję zimnego łokcia: okno otwiera się tylko troszeczkę, tak żeby nikogo nie przewiało, a potem wywiesza się przez szybę zwisającą niemal bezwładnie dłoń. 

Tak oto dotarliśmy z powrotem do Tokmoku i korzystając z okazji, że na dworcu autobusowym znajdowały się doprawdy dziwne punkty usługowe, udaliśmy się do dworcowego fryzjera. Bardzo alternatywnie i trochę dziwnie, ale w sumie tanio, więc można przeżyć nawet walające się wszędzie butelki po wódce. 


Mycie głowy w takiej pozycji chyba nie jest przyjemne...
... ale klienci mimo wszystko wyglądają na zadowolonych

4 komentarze:

  1. pff.. how the kyrgyz guy can be useful??

    OdpowiedzUsuń
  2. ale fryzjer, hahaha ;D przypomnial mi sie punkt usulugowy ze zdjeciami legitymacyjnymi w Timisoarze - usiasc na tle bialej sciany i voila haaha ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu, jestem zachwycony Waszym postępkiem! That's the (emigrant) spirit!
    Notka prjekrasnaja!

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja zachwycona jestem bajka... tylko dlaczego pojawil sie w ej bajce pajak? W ciekawym miejscu zycjecie.
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń