wtorek, 22 maja 2012

Dzień sto pięćdziesiąty czwarty


Lubię wtorki. We wtorki pracuję tylko do wczesnego popołudnia, a potem mam czas na te wszystkie cudownie leniwe rzeczy. Wyprawa na bazar po świeże truskawki. Babski lunch i niekończące się plotki w amerykańskim barze, w którym nikogo nie dziwi fakt, że mówię po angielsku. Siedzenie w parku na trawie i wkuwanie kirgiskich słówek. Samotny spacer po gorącym i dusznym Biszkeku. Wypociny blogowe. Wtorki bywają idealne. Dzisiaj jednak harmonia mojego małego świata została brutalnie zakłócona przez koszmar wszystkich wynajmujących mieszkania – niespodziewaną wizytę właścicieli.

Przez osiem prawie miesięcy szczyciłam się, że nie dane mi było poznać pani właścicielki. Zawsze opatrzność nade mną czuwała i podczas nalotów byłam gdzieś poza domem. Trochę się dziwiłam opowieściom moich współlokatorów, którzy z przerażeniem snuli opowieści pełne grozy. Wyobrażałam sobie potwora żądnego krwi, a tu oczom moim ukazała się dziewczyna w moim wieku, w bardzo zaawansowanej ciąży i z trzylatkiem u boku. Miło i sympatycznie było tylko na początku, potem zaczęło się:

- czemu przyklejamy rzeczy na ścianach, olaboga, czy to jest NA KLEEEEEJ?

- dlaczego w kuchni jest sterta brudnych naczyń (po kolacji siedmiu osób, co ma być, jak nie sterta), zarastamy tutaj grzybem, który niedługo przejdzie do sąsiadów. Największa katastrofa biologiczna w historii Azji Środkowej normalnie.

- pani rozumie, że to jest inna kultura i że sobie lubimy rzeczy tak rozrzucać bezładnie, ale na litość, na tych półkach to przecież jest kurz!

- pretensji do chłopców oczywiście nikt nie ma, przecież wiadomo, że nie sprzątają bo to nie leży w ich naturze, ale trzy kobiety tu mieszkają, trzy! A w domu taki syf! Przynosimy z dziewczynami hańbę rodzajowi ludzkiemu.

- istnieje tylko jedno rozwiązanie. Musimy zatrudnić sprzątaczkę, która za jakieś niewiarygodne pieniądze będzie przychodzić raz w tygodniu i nam robić generalne porządki, bo inaczej zarośniemy brudem do reszty. Oczywiście dla nas to nie jest problem (inna kultura, znowu), ale komu oni potem takie zagrzybione mieszkanie wynajmą, no komu? Żadnej szanujący się Kirgiz na to nie pójdzie.

Oczywiście przybraliśmy standardową taktykę, czyli udawanie, że nie rozumiemy po rusku nic a nic. Zawsze ponoć pomaga, ale dzisiaj panią chyba poziom kurzu tak zszokował, że zapowiedziała swoją wizytę na wieczór, tym razem ma nadzieję, że zjawią się Kirgizi i będziemy mieć poważną rozmowę. Uprzedzając ewentualny posprzątaliśmy naprawdę gruntownie (trzy rundy do śmietnika!) i sporządziliśmy super profesjonalny grafik (chociaż moje imię z błędem, nigdy się nie nauczą!) 



Ciekawe czy to pomoże, czy też wyrzucą nas na bruk??


2 komentarze:

  1. Czy autorka udostępni jakiś adres kontaktowy do siebie? Nie mogę tu nigdzie znaleźć, ale może kiepski ze mnie szpion. Wybieramy się niebawem do Kirgistanu i mielibyśmy parę pytań do tamtochtonki.

    Przy okazji: gratuluję bloga. Smaczne literki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kaskololsky87@gmail.com
      tamtochtonką jeszcze nie jestem, ale na pytania odpowiadam chętnie :)

      Usuń