Lubię wtorki. We
wtorki pracuję tylko do wczesnego popołudnia, a potem mam czas na te wszystkie
cudownie leniwe rzeczy. Wyprawa na bazar po świeże truskawki. Babski lunch i niekończące
się plotki w amerykańskim barze, w którym nikogo nie dziwi fakt, że mówię po
angielsku. Siedzenie w parku na trawie i wkuwanie kirgiskich słówek. Samotny
spacer po gorącym i dusznym Biszkeku. Wypociny blogowe. Wtorki bywają idealne.
Dzisiaj jednak harmonia mojego małego świata została brutalnie zakłócona przez
koszmar wszystkich wynajmujących mieszkania – niespodziewaną wizytę
właścicieli.
Przez osiem
prawie miesięcy szczyciłam się, że nie dane mi było poznać pani właścicielki. Zawsze
opatrzność nade mną czuwała i podczas nalotów byłam gdzieś poza domem. Trochę
się dziwiłam opowieściom moich współlokatorów, którzy z przerażeniem snuli
opowieści pełne grozy. Wyobrażałam sobie potwora żądnego krwi, a tu oczom moim
ukazała się dziewczyna w moim wieku, w bardzo zaawansowanej ciąży i z
trzylatkiem u boku. Miło i sympatycznie było tylko na początku, potem zaczęło
się:
- czemu
przyklejamy rzeczy na ścianach, olaboga, czy to jest NA KLEEEEEJ?
- dlaczego w
kuchni jest sterta brudnych naczyń (po kolacji siedmiu osób, co ma być, jak nie
sterta), zarastamy tutaj grzybem, który niedługo przejdzie do sąsiadów. Największa
katastrofa biologiczna w historii Azji Środkowej normalnie.
- pani rozumie,
że to jest inna kultura i że sobie lubimy rzeczy tak rozrzucać bezładnie, ale
na litość, na tych półkach to przecież jest kurz!
- pretensji do
chłopców oczywiście nikt nie ma, przecież wiadomo, że nie sprzątają bo to nie
leży w ich naturze, ale trzy kobiety tu mieszkają, trzy! A w domu taki syf!
Przynosimy z dziewczynami hańbę rodzajowi ludzkiemu.
- istnieje
tylko jedno rozwiązanie. Musimy zatrudnić sprzątaczkę, która za jakieś
niewiarygodne pieniądze będzie przychodzić raz w tygodniu i nam robić generalne
porządki, bo inaczej zarośniemy brudem do reszty. Oczywiście dla nas to nie
jest problem (inna kultura, znowu), ale komu oni potem takie zagrzybione
mieszkanie wynajmą, no komu? Żadnej szanujący się Kirgiz na to nie pójdzie.
Oczywiście
przybraliśmy standardową taktykę, czyli udawanie, że nie rozumiemy po rusku nic
a nic. Zawsze ponoć pomaga, ale dzisiaj panią chyba poziom kurzu tak zszokował,
że zapowiedziała swoją wizytę na wieczór, tym razem ma nadzieję, że zjawią się
Kirgizi i będziemy mieć poważną rozmowę. Uprzedzając ewentualny posprzątaliśmy
naprawdę gruntownie (trzy rundy do śmietnika!) i sporządziliśmy super
profesjonalny grafik (chociaż moje imię z błędem, nigdy się nie nauczą!)
Ciekawe czy to
pomoże, czy też wyrzucą nas na bruk??
Czy autorka udostępni jakiś adres kontaktowy do siebie? Nie mogę tu nigdzie znaleźć, ale może kiepski ze mnie szpion. Wybieramy się niebawem do Kirgistanu i mielibyśmy parę pytań do tamtochtonki.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji: gratuluję bloga. Smaczne literki :)
kaskololsky87@gmail.com
Usuńtamtochtonką jeszcze nie jestem, ale na pytania odpowiadam chętnie :)