Wieczór. Siedzimy
z Maciejem na zagubionej ławce gdzieś w centrum i staramy się jakoś odprężyć
mózgi po tygodniu pracy. Już dobrze po dziesiątej, a dalej gorąco i duszno, że
aż powietrze się klei. Prześladuje mnie obsesyjna niemal myśl o gorącym
prysznicu. Im bardziej sobie uświadamiam, że to się nie zdarzy przez najbliższe
dwa tygodnie, tym bardziej nie mogę się od tego marzenia uwolnić. Nie myśl o
różowym słoniu, kurde.
- Maciej, kiedy wreszcie będzie ta ciepła
woda? Mój europejski tyłek nie zniesie dłużej takiego narażania na skrajne
temperatury.
- Ja też nie czuję się najlepiej ganiając
codziennie do łazienki z czajnikiem. Ale jak sobie przypomnę czasy, kiedy
mieszkałem w Oszu, to przestaję narzekać. Wiesz, tam w niektórych dzielnicach
woda jest zimna przez cały rok. A latem wyłączają ją w ogóle.
W Oszu, jednym
z największych miast w Kirgistanie żyje się prawdopodobnie trudniej niż w
Biszkeku. Położone na południu, przy granicy z Uzbekistanem miasto boryka się
nieustannie z problemami na tle etnicznym. Uzbecy i Kirgizi, mimo wielu
podobieństw, zasadniczo nie darzą się miłością i często z tego powodu dochodzi
do niepokojów i zamieszek. W sumie obserwując sytuację polityczną w Oszu można
niejako przewidzieć kolejne rewolucje, bo to właśnie tam przeważnie wszystko
się zaczyna. W opowieściach Macieja, który mieszkał tam od dwunastego roku
życia, Osz jawi się jednak jako miejsce szalenie ciekawe, również ze względu na
trudne sąsiedztwo z Uzbekistanem. Urzekły mnie historie o oszskich bazarach na
których można za bezcen kupić lokalne owoce i o
długich, gorących letnich popołudniach spędzanych w tradycyjnych
pijalniach herbaty. Zafascynowały mnie też i zaintrygowały opowieści o
łaźniach. W Biszkeku oczywiście też są, ale ponoć w sporej części, zwłaszcza te
reklamowane jako „egzotyczne”, służą za przykrywkę dla nielegalnych burdeli. W
Oszu natomiast uznawane są za tradycyjne miejsce spotkań z przyjaciółmi, a
przesiadywanie w nich jest idealną okazją do dyskusji na tematy wszelakie.
Podobno najbardziej typowy dzień wolny wygląda właśnie tak, że najpierw wyprawia się człowiek na bazar i robi niezbędne zakupy (czytaj: mięso), a potem udaje
się do łaźni, w której oznajmia obsłudze, że oto przyniósł niezbędne produkty z których chciałby, żeby mu przyrządzono na przykład plow, który zje razem z
przyjaciółmi kiedy już zakończą się rytuały kąpielowe. Za sprawą tych i innych
opowieści dodałam Osz to listy miejsc, które muszę zobaczyć zanim opuszczę
Kirgistan. Mimo wszystko ta historia z brakiem wody (każdego lata Maciej wraz z
siostrą codziennie nosili ją wiadrami z beczkowozu) sprawiła, że mi trochę
głupio się zrobiło, że tak narzekam na Biszkek, w końcu mogło być gorzej. Przepraszam zatem Macieja i postanawiam zamilknąć na wieki.
- Daj spokój, Kasia. Te wiadra to też nie była
jakaś wielka tragedia. Dużo gorzej żyło mi się w dziewiętnastym wieku.
Zdziwiłam się
niepomiernie, bo Maciej według moich obliczeń urodził się w roku
osiemdziesiątym ósmym i to tysiąc dziewięćset zasadniczo. Na podróżnika w
czasie też mi raczej nigdy nie wyglądał. Upiera się jednak, że mała
nadwołżańska wioska gdzieś w Kazachstanie, w której się urodził i wychował,
wciąż mentalnie i technicznie tkwi w wieku dziewiętnastym. Trzydzieści
kilometrów do najbliższego miasteczka. Czternaście kilometrów do pierwszej
utwardzanej drogi. Porozmawiać przez komórkę można tylko stojąc na dachu
najwyższego w wiosce domu. I Wołga, uchodząca w tym miejscu do Morza
Kaspijskiego. Rzeka stanowiła dla miejscowych dzieciaków spore wyzwanie i
największą rozrywkę. Oprócz tego, zwłaszcza w trudnych czasów końca Związku
Radzieckiego, pomagała przetrwać. Latem Maciej z ojcem wypływał na ryby łódką,
zimą leżał na grubym lodzie i łowił w przerębli. Wołga niosła też śmiertelne
niebezpieczeństwo. Wiosną, kiedy lód topniał, woda zalewała całą okolicę,
niszcząc dosłownie wszystko na swojej drodze. Niedbale wbite słupy chwiały się i upadały,
przez co czasem i przez trzy miesiące nie było prądu.
Staram się to
jakoś ogarnąć, wyobrazić i wizualizować, ale mimo uporczywych wysiłków wiem, że
nigdy przenigdy nie będę zrozumieć, jak właściwie wyglądało i nadal wygląda
Macieja życie. To już nie są różnice
kulturowe. Dzielą nas wszechświaty.
Łączę się w bólu, też za chwilę odłączą mi ciepłą wodę. Co nie zmienia faktu, że nadal chcę zamieszkać w Azji Środkowej, i nawet fach, jak widzę, mam w ręku :) Kiedy parę dni temu byłam po drugiej stronie Tienszaniu, nie wiedziałam jeszcze o istnieniu tego bloga... Znalazłam i zaczytałam się :) Nie wyjeżdżaj zbyt szybko!
OdpowiedzUsuńniesamowita historia tego Macieja! Polak czy tylko spolszczyłaś imię? ;)
OdpowiedzUsuńKirgizo-Kazach, ale nazywam go Maciejem, żeby było bardziej swojsko :)
OdpowiedzUsuń