poniedziałek, 28 maja 2012

Dzień sto pięćdziesiąty szósty


Wieczór. Siedzimy z Maciejem na zagubionej ławce gdzieś w centrum i staramy się jakoś odprężyć mózgi po tygodniu pracy. Już dobrze po dziesiątej, a dalej gorąco i duszno, że aż powietrze się klei. Prześladuje mnie obsesyjna niemal myśl o gorącym prysznicu. Im bardziej sobie uświadamiam, że to się nie zdarzy przez najbliższe dwa tygodnie, tym bardziej nie mogę się od tego marzenia uwolnić. Nie myśl o różowym słoniu, kurde.

- Maciej, kiedy wreszcie będzie ta ciepła woda? Mój europejski tyłek nie zniesie dłużej takiego narażania na skrajne temperatury.
- Ja też nie czuję się najlepiej ganiając codziennie do łazienki z czajnikiem. Ale jak sobie przypomnę czasy, kiedy mieszkałem w Oszu, to przestaję narzekać. Wiesz, tam w niektórych dzielnicach woda jest zimna przez cały rok. A latem wyłączają ją w ogóle.

W Oszu, jednym z największych miast w Kirgistanie żyje się prawdopodobnie trudniej niż w Biszkeku. Położone na południu, przy granicy z Uzbekistanem miasto boryka się nieustannie z problemami na tle etnicznym. Uzbecy i Kirgizi, mimo wielu podobieństw, zasadniczo nie darzą się miłością i często z tego powodu dochodzi do niepokojów i zamieszek. W sumie obserwując sytuację polityczną w Oszu można niejako przewidzieć kolejne rewolucje, bo to właśnie tam przeważnie wszystko się zaczyna. W opowieściach Macieja, który mieszkał tam od dwunastego roku życia, Osz jawi się jednak jako miejsce szalenie ciekawe, również ze względu na trudne sąsiedztwo z Uzbekistanem. Urzekły mnie historie o oszskich bazarach na których można za bezcen kupić lokalne owoce i o  długich, gorących letnich popołudniach spędzanych w tradycyjnych pijalniach herbaty. Zafascynowały mnie też i zaintrygowały opowieści o łaźniach. W Biszkeku oczywiście też są, ale ponoć w sporej części, zwłaszcza te reklamowane jako „egzotyczne”, służą za przykrywkę dla nielegalnych burdeli. W Oszu natomiast uznawane są za tradycyjne miejsce spotkań z przyjaciółmi, a przesiadywanie w nich jest idealną okazją do dyskusji na tematy wszelakie. Podobno najbardziej typowy dzień wolny wygląda właśnie tak, że najpierw wyprawia się człowiek na bazar i robi niezbędne zakupy (czytaj: mięso), a potem udaje się do łaźni, w której oznajmia obsłudze, że oto przyniósł niezbędne produkty z których chciałby, żeby mu przyrządzono na przykład plow, który zje razem z przyjaciółmi kiedy już zakończą się rytuały kąpielowe. Za sprawą tych i innych opowieści dodałam Osz to listy miejsc, które muszę zobaczyć zanim opuszczę Kirgistan. Mimo wszystko ta historia z brakiem wody (każdego lata Maciej wraz z siostrą codziennie nosili ją wiadrami z beczkowozu) sprawiła, że mi trochę głupio się zrobiło, że tak narzekam na Biszkek, w końcu mogło być gorzej. Przepraszam zatem Macieja i postanawiam zamilknąć na wieki. 

- Daj spokój, Kasia. Te wiadra to też nie była jakaś wielka tragedia. Dużo gorzej żyło mi się w dziewiętnastym wieku.

Zdziwiłam się niepomiernie, bo Maciej według moich obliczeń urodził się w roku osiemdziesiątym ósmym i to tysiąc dziewięćset zasadniczo. Na podróżnika w czasie też mi raczej nigdy nie wyglądał. Upiera się jednak, że mała nadwołżańska wioska gdzieś w Kazachstanie, w której się urodził i wychował, wciąż mentalnie i technicznie tkwi w wieku dziewiętnastym. Trzydzieści kilometrów do najbliższego miasteczka. Czternaście kilometrów do pierwszej utwardzanej drogi. Porozmawiać przez komórkę można tylko stojąc na dachu najwyższego w wiosce domu. I Wołga, uchodząca w tym miejscu do Morza Kaspijskiego. Rzeka stanowiła dla miejscowych dzieciaków spore wyzwanie i największą rozrywkę. Oprócz tego, zwłaszcza w trudnych czasów końca Związku Radzieckiego, pomagała przetrwać. Latem Maciej z ojcem wypływał na ryby łódką, zimą leżał na grubym lodzie i łowił w przerębli. Wołga niosła też śmiertelne niebezpieczeństwo. Wiosną, kiedy lód topniał, woda zalewała całą okolicę, niszcząc dosłownie wszystko na swojej drodze.  Niedbale wbite słupy chwiały się i upadały, przez co czasem i przez trzy miesiące nie było prądu.

Staram się to jakoś ogarnąć, wyobrazić i wizualizować, ale mimo uporczywych wysiłków wiem, że nigdy przenigdy nie będę zrozumieć, jak właściwie wyglądało i nadal wygląda Macieja życie.  To już nie są różnice kulturowe. Dzielą nas wszechświaty. 

3 komentarze:

  1. Łączę się w bólu, też za chwilę odłączą mi ciepłą wodę. Co nie zmienia faktu, że nadal chcę zamieszkać w Azji Środkowej, i nawet fach, jak widzę, mam w ręku :) Kiedy parę dni temu byłam po drugiej stronie Tienszaniu, nie wiedziałam jeszcze o istnieniu tego bloga... Znalazłam i zaczytałam się :) Nie wyjeżdżaj zbyt szybko!

    OdpowiedzUsuń
  2. niesamowita historia tego Macieja! Polak czy tylko spolszczyłaś imię? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kirgizo-Kazach, ale nazywam go Maciejem, żeby było bardziej swojsko :)

    OdpowiedzUsuń