- Czy zechciałabyś umówić się ze mną na
kawę? Byłoby bardzo miło, gdybyśmy mieli szansę poznać się lepiej. Jesteś naprawdę
ładna.
Zadane
spokojnym, lekko zachrypniętym głosem pytanie wisi złowrogo w powietrzu, a mnie
uderza nagła fala gorąca. Nie wiem, czy to przez niezręczną sytuację, upał,
fakt że siedzimy w piwnicy, czy też może dopadła mnie zbyt wcześnie menopauza. Niezależnie
od przyczyny oblewa mnie zimny pot, bo zdecydowanie nie spodziewałam się
takiego obrotu sytuacji. Zaatakował mnie znienacka, kiedy niczego nieświadoma
obmyślałam, jak mu wytłumaczyć zawiłości trybu przypuszczającego. Nie to, żebym
nie była przyzwyczajona do podrywających mnie uczniów. Zwykle w krótkich acz
zdecydowanych słowach doprowadzam ich do pionu. Tym razem jednak człowiek
czyniący mi awanse nie jest aroganckim siedemnastolatkiem, tylko dojrzałym,
statecznym panem około pięćdziesiątki, więc nie mogę mu poradzić, żeby sobie
znalazł dziewczynę w swoim wieku. Przez chwilę mam nadzieję, że może się
przejęzyczył, jednak dochodzę do wniosku, że zna angielski na tyle dobrze, że
raczej nie był to potok przypadkowych słów. Kurwa. Desperacko obmyślam plan
ucieczki (piwnica = nie ma okien = źle), kiedy pan odzywa się w te słowa:
- Nie zrozum mnie źle. Po prostu
przypominasz mi kogoś sprzed lat.
Cały
czas wpatrując się we mnie dosyć upiornie, zaczyna snuć swoją opowieść, a ja
zupełnie przestaję myśleć o ucieczce i o tym, że to wszystko jest dziwne.
Zamiast tego przenoszę się w przeszłość o lat trzydzieści i urzeczona wsłuchuję
się w opowieść o wielkim acz nieszczęśliwym romansie. Pod koniec lat
siedemdziesiątych R. postanowił przenieść się z Kirgistanu w jakiś bardziej
obiecujący zakątek Związku Radzieckiego, żeby tam budować swoją karierę. Po
wielu trudach i wykorzystaniu wszystkich możliwych związków i koneksji udało
się – dostał się na Akademię Lotniczą w Rydze. Łotwa jawiła się młodemu Kirgizowi
jako miejsce nie dość, że piękne to jeszcze bogate oraz obfitujące w wydarzenia
towarzysko-kulturalne. Szybko się tam zadomowił i poczuł naprawdę szczęśliwy,
tym bardziej, że poznał naprawdę piękną, rudowłosą Polkę – Svietlanę (Na tę część opowieści się trochę krzywię, bo
umówmy się – Svietlana?) Zakochali się w sobie bez pamięci. Sielanka
trwała, jednak po zakończeniu edukacji trzeba było R. wracać do ojczyzny. W
Europie było mu dobrze, jednak tęsknota za górami i beszbarmakiem rozdzierała
jego środkowoazjatycką duszę. Svietlana to rozumiała doskonale i postanowiła
się poświęcić w imię miłości. Zdecydowali, że wspólnie zamieszkają w
Kirgistanie. Niestety jednak, dla konserwatywnych rodziców R. to było nie do
pomyślenia, w ogóle nie chcieli nawet słyszeć o synowej z Europy. Jeśli żona,
to tylko Kirgiska, bo kto będzie gotował plow? Czy będzie umiała się
zaopiekować wnukami? Czy ona w ogóle coś umie? Postawili młodemu, zagubionemu
R. ultimatum: albo my, albo ona. Wracaj sam albo nie wracaj wcale. Przytłoczony
chłopak, który nie wyobrażał sobie przyszłości bez rodziny i z daleka od
Kirgistanu ugiął się i wrócił, porzucając Svietlanę na zawsze. Po powrocie do
ojczyzny ożenił się, a po dwudziestu kilku latach – jak sam mówi – bardzo
nieszczęśliwego małżeństwa, rozwiódł się. Kariera pilota rekompensowała mu
cierpienia – zwiedzał świat, poznawał ciekawych ludzi, to dawało mu niemałą
satysfakcję. Niestety, samolot, który zwykle pilotował (tupolew, kto by
pomyślał) rozbił się doszczętnie pod Oszem i od tej pory R. nie pracuje. Czeka.
Na nowe możliwości, na nową pracę, może na nową miłość? Cały czas jest pełnym
entuzjazmu, energicznym facetem. Tylko czasem od tego czekania przychodzą mu do
głowy dziwne myśli. Co by było, gdyby jej nie zostawił?
Kasia, jak się zakochasz – Kirgiz nie Kirgiz
– nie oddawaj!
R.
dołączył właśnie do grona moich ulubionych, najbardziej inspirujących uczniów i
może jak już rzucę tę pracę, pójdę z nim na tę kawę, a co!
Ogłoszenie
mało ważne:
Nie,
to nie jest blog rasistowski. To, że niektórzy Kirgizi mnie wkurzają, nie ma
nic wspólnego z ich narodowością. Owszem, czasem tutejsza kultura wydaje mi się
zupełnie kosmiczna i wielu rzeczy nie
rozumiem, ale szczerze lubię ten kraj. I Kirgizów też lubię. Mam nawet awaryjny
plan na życie: jeśli do trzydziestki nie znajdę żadnego godnego męża z mojego
kręgu kulturowego, to wrócę tutaj i będę mieć dziecko, syna konkretnie. Nazwę
go po kirgisku – Doublebeck – więc nie dość, że będzie piękny i mądry, to
jeszcze od samego urodzenia będzie hipsterem. Koniec oświadczenia, dziękuję.
Wynurzenia
powyższe spowodowane są faktem, że oto mój blog najwyraźniej nabiera
popularności niczym refleksje Kasi Tusk na temat życia, mody i urody. No cóż, jaki blog tacy hejterzy, więc mnie
nikt nie parodiuje, a jedynie wysyła całkiem poważne maile o tym, że jak mi się
nie podoba w Kirgistanie to generalnie mam odejść, wrócić do Europy i dalej
opływać w dostatki, skoro taka ze mnie rasistka. Wszystko to po czytaniu mojego
bloga z użyciem google translatora, który – jak wiadomo – oddaje sens
perfekcyjnie. No nic, jadę do Kazachstanu, może mi nie dadzą kirgiskiej wizy i
się problem sam rozwiąże, nie będę więcej pisać J
Kasia, a umiesz Ty plow ugotować? jak nie, to nawet nie marz o kirgiskim mężu ;)
OdpowiedzUsuńA Ty wiesz, że jak mąż będzie z południa Kirgistanu to sam będzie gotował plow? Takiego se znajdę :D
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOd niedawna czytam Pani blog i przyznaję, że jest to ciekawa lektura. Ciekawa też w tego względu, że już 3 razy byłem w Kirgistanie i jakoś...zafascynował mnie ten kraj. Będę wracał do niego. Najbliższy powrót już w styczniu 2013 roku więc całkiem niebawem...nie mogę się doczekać i odliczam dni!
Doublebeck - bardzo ciekawe imię:)
o żonach ze wschodu czytałem, ale o mężach nie...może dlatego, że interesuje mnie żona ;)