wtorek, 5 czerwca 2012

Dzień sto pięćdziesiąty siódmy


- Czy zechciałabyś umówić się ze mną na kawę? Byłoby bardzo miło, gdybyśmy mieli szansę poznać się lepiej. Jesteś naprawdę ładna.

Zadane spokojnym, lekko zachrypniętym głosem pytanie wisi złowrogo w powietrzu, a mnie uderza nagła fala gorąca. Nie wiem, czy to przez niezręczną sytuację, upał, fakt że siedzimy w piwnicy, czy też może dopadła mnie zbyt wcześnie menopauza. Niezależnie od przyczyny oblewa mnie zimny pot, bo zdecydowanie nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Zaatakował mnie znienacka, kiedy niczego nieświadoma obmyślałam, jak mu wytłumaczyć zawiłości trybu przypuszczającego. Nie to, żebym nie była przyzwyczajona do podrywających mnie uczniów. Zwykle w krótkich acz zdecydowanych słowach doprowadzam ich do pionu. Tym razem jednak człowiek czyniący mi awanse nie jest aroganckim siedemnastolatkiem, tylko dojrzałym, statecznym panem około pięćdziesiątki, więc nie mogę mu poradzić, żeby sobie znalazł dziewczynę w swoim wieku. Przez chwilę mam nadzieję, że może się przejęzyczył, jednak dochodzę do wniosku, że zna angielski na tyle dobrze, że raczej nie był to potok przypadkowych słów. Kurwa. Desperacko obmyślam plan ucieczki (piwnica = nie ma okien = źle), kiedy pan odzywa się w te słowa:

­­­- Nie zrozum mnie źle. Po prostu przypominasz mi kogoś sprzed lat.
Cały czas wpatrując się we mnie dosyć upiornie, zaczyna snuć swoją opowieść, a ja zupełnie przestaję myśleć o ucieczce i o tym, że to wszystko jest dziwne. Zamiast tego przenoszę się w przeszłość o lat trzydzieści i urzeczona wsłuchuję się w opowieść o wielkim acz nieszczęśliwym romansie. Pod koniec lat siedemdziesiątych R. postanowił przenieść się z Kirgistanu w jakiś bardziej obiecujący zakątek Związku Radzieckiego, żeby tam budować swoją karierę. Po wielu trudach i wykorzystaniu wszystkich możliwych związków i koneksji udało się – dostał się na Akademię Lotniczą w Rydze. Łotwa jawiła się młodemu Kirgizowi jako miejsce nie dość, że piękne to jeszcze bogate oraz obfitujące w wydarzenia towarzysko-kulturalne. Szybko się tam zadomowił i poczuł naprawdę szczęśliwy, tym bardziej, że poznał naprawdę piękną, rudowłosą Polkę – Svietlanę (Na tę część opowieści się trochę krzywię, bo umówmy się – Svietlana?) Zakochali się w sobie bez pamięci. Sielanka trwała, jednak po zakończeniu edukacji trzeba było R. wracać do ojczyzny. W Europie było mu dobrze, jednak tęsknota za górami i beszbarmakiem rozdzierała jego środkowoazjatycką duszę. Svietlana to rozumiała doskonale i postanowiła się poświęcić w imię miłości. Zdecydowali, że wspólnie zamieszkają w Kirgistanie. Niestety jednak, dla konserwatywnych rodziców R. to było nie do pomyślenia, w ogóle nie chcieli nawet słyszeć o synowej z Europy. Jeśli żona, to tylko Kirgiska, bo kto będzie gotował plow? Czy będzie umiała się zaopiekować wnukami? Czy ona w ogóle coś umie? Postawili młodemu, zagubionemu R. ultimatum: albo my, albo ona. Wracaj sam albo nie wracaj wcale. Przytłoczony chłopak, który nie wyobrażał sobie przyszłości bez rodziny i z daleka od Kirgistanu ugiął się i wrócił, porzucając Svietlanę na zawsze. Po powrocie do ojczyzny ożenił się, a po dwudziestu kilku latach – jak sam mówi – bardzo nieszczęśliwego małżeństwa, rozwiódł się. Kariera pilota rekompensowała mu cierpienia – zwiedzał świat, poznawał ciekawych ludzi, to dawało mu niemałą satysfakcję. Niestety, samolot, który zwykle pilotował (tupolew, kto by pomyślał) rozbił się doszczętnie pod Oszem i od tej pory R. nie pracuje. Czeka. Na nowe możliwości, na nową pracę, może na nową miłość? Cały czas jest pełnym entuzjazmu, energicznym facetem. Tylko czasem od tego czekania przychodzą mu do głowy dziwne myśli. Co by było, gdyby jej nie zostawił?
Kasia, jak się zakochasz – Kirgiz nie Kirgiz – nie oddawaj!
R. dołączył właśnie do grona moich ulubionych, najbardziej inspirujących uczniów i może jak już rzucę tę pracę, pójdę z nim na tę kawę, a co!

Ogłoszenie mało ważne:
Nie, to nie jest blog rasistowski. To, że niektórzy Kirgizi mnie wkurzają, nie ma nic wspólnego z ich narodowością. Owszem, czasem tutejsza kultura wydaje mi się   zupełnie kosmiczna i wielu rzeczy nie rozumiem, ale szczerze lubię ten kraj. I Kirgizów też lubię. Mam nawet awaryjny plan na życie: jeśli do trzydziestki nie znajdę żadnego godnego męża z mojego kręgu kulturowego, to wrócę tutaj i będę mieć dziecko, syna konkretnie. Nazwę go po kirgisku – Doublebeck – więc nie dość, że będzie piękny i mądry, to jeszcze od samego urodzenia będzie hipsterem. Koniec oświadczenia, dziękuję.
Wynurzenia powyższe spowodowane są faktem, że oto mój blog najwyraźniej nabiera popularności niczym refleksje Kasi Tusk na temat życia, mody i urody.  No cóż, jaki blog tacy hejterzy, więc mnie nikt nie parodiuje, a jedynie wysyła całkiem poważne maile o tym, że jak mi się nie podoba w Kirgistanie to generalnie mam odejść, wrócić do Europy i dalej opływać w dostatki, skoro taka ze mnie rasistka. Wszystko to po czytaniu mojego bloga z użyciem google translatora, który – jak wiadomo – oddaje sens perfekcyjnie. No nic, jadę do Kazachstanu, może mi nie dadzą kirgiskiej wizy i się problem sam rozwiąże, nie będę więcej pisać J

3 komentarze:

  1. Kasia, a umiesz Ty plow ugotować? jak nie, to nawet nie marz o kirgiskim mężu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A Ty wiesz, że jak mąż będzie z południa Kirgistanu to sam będzie gotował plow? Takiego se znajdę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam serdecznie.
    Od niedawna czytam Pani blog i przyznaję, że jest to ciekawa lektura. Ciekawa też w tego względu, że już 3 razy byłem w Kirgistanie i jakoś...zafascynował mnie ten kraj. Będę wracał do niego. Najbliższy powrót już w styczniu 2013 roku więc całkiem niebawem...nie mogę się doczekać i odliczam dni!

    Doublebeck - bardzo ciekawe imię:)

    o żonach ze wschodu czytałem, ale o mężach nie...może dlatego, że interesuje mnie żona ;)

    OdpowiedzUsuń