poniedziałek, 25 czerwca 2012

Dzien sto szescdziesiaty szosty


Ciemno już, a my – niczym dwoje zapomnianych przez wszechświat bezdomnych - leżymy na długiej parkowej ławce i wpatrując się w gwiazdy ledwo widoczne wśród gęstych drzew rozmawiamy o życiu. O poszukiwaniach środkowoazjatyckiej tożsamości i o europejskiej utracie sensów i wartości. Wreszcie o Ameryce, która – tak jak większości młodych, rozczarowanych własnym krajem Kirgizów – jawi mu się jako jedyna szansa na uwolnienie się od tego przytłaczającego poczucia beznadziei. Na wzmiankę o Stanach zżymam się wewnętrznie i oburzam, ale tym razem nic nie mówię. Do wyjazdu Macieja pozostało pięć dni, nie ma zatem sensu znów urządzać tych gorących, zbytnio emocjonalnych dyskusji, które raz za razem przekonują mnie, że wszystko, co wiem o świecie, wszystkie moje poglądy i idee są tak do bólu europocentryczne, że okazują się cholernie nieprzydatne w tej dziwnej, postradzieckiej rzeczywistości. Nic zatem nie odpowiadam i jeszcze przez chwilę leżymy tak w ciszy, wsłuchując się w ostatnie dzisiaj nawoływanie muezzina do modlitwy. Maciej podrywa się gwałtownie, siada i zbliża się do mnie z typowo kirgiskim lekceważeniem dla mojej przestrzeni osobistej. Jest zbyt ciemno, żebym mogła go dokładnie zobaczyć, ale doskonale mogę sobie wyobrazić jak uważnie wpatruje się we mnie tymi swoimi płytko osadzonymi, mongolskimi oczyma. Przeraża mnie czasem to spojrzenie, bo zupełnie irracjonalne mam wrażenie, że wrzyna mi się w mózg poznając wszystkie myśli, zupełnie jakby któryś z jego koczowniczych przodków był plemiennym szamanem. W końcu Maciej jak gdyby nic oznajmia:
­Wiesz, moja mam w tym roku chorowała i nie udało jej się dużo zarobić w Moskwie. Przywiozła tylko pięćset dolców. Dwieście zostawi sobie, trzysta da mnie, żebym jakoś przeżył w Stanach. Wygląda na to, że to właśnie rozdzieliliśmy cały rodzinny majątek.
Trzysta dolców. Przez chwilę zastanawiam się, na co sama ostatnio tyle wydałam i czuję się bezsensownie winna, za co zaraz sama się w duchu ganię, bo wiem, że on nie mówi mi tego, żebym miała wyrzuty sumienia. Takie są fakty. Znowu dopada mnie to dziwne uczucie, że pomimo tej całej bliskości dzieli nas przepaść doświadczeń, przeszłości i przyszłości. Przepaść której nie da się przegadać, przedyskutować, zasypać logicznymi argumentami. Bo co też mogę powiedzieć? Że to bez sensu, ze świeżo zdobytym tytułem inżyniera wywalczonym na dobrym, tureckim uniwerku jechać do Stanów pracować jako nielegalny robotnik budowlany? Maciej zapewne z typowym dla siebie dystansem odpowiedziałby, że Meksykańce to podobno świetni kumple, zatem będzie przygoda i dużo podrzędnej tequili. A tak naprawdę wiem, że jego zdaniem te wszystkie demokratyzacje, walki z korupcją i równouprawnienia to w rzeczywistosic przywileje dla bogatych, fanaberie, którymi zaprzątać sobie głowy mogą uniwersyteccy idealiści, a nie dwudziestokilkuteni chłopak, który chciałby wybudować dom i nie ma za co. Żeby nie było wątpliwości, on nie jest jakąś uciemiężoną, załamaną ofiarą niesprawiedliwości społecznych nieustannie narzekającą na swój los, tylko pełnym energii, radosnym chłopakiem. Wiem, że sobie w tych Stanach poradzi, tak jak dał radę w Moskwie, gdzie przez kilka miesięcy pracował siedem dni w tygodniu po 14 godzin dziennie, w przerwach między rozładowywaniem kolejnych ciężarówek czytając książki żeby nie zwariować.
Powinnam pewnie teraz napisać, że ten prosty, zupełnie nieeuropejski Maciej, wtargnąwszy w moje życie zmienił je nagle i doszczętnie, udowadniając mi, że tkwiłam w będzie, niepotrzebnie straciłam tyle czasu i energii czytając o tej bzdurnej i niepotrzebnej demokratyzacji oraz nauczył mnie jak żyć pełnią życia bez pieniędzy. Niestety, z wiekiem rzeczy zamiast się wyjaśniać wydają mi się coraz bardziej skomplikowane. Maciej, tak jak i z resztą cała Azja Środkowa, zostawi mnie zatem z dramatycznym „nie wiem” tłukącym się po mojej zmęczonej głowie. Mam tylko nadzieję, że ta niewiedza przerodzi się w jakieś twórcze poszukiwania.
Czemu tak nic nie mówisz, o co chodzi?
O nic.
Czuję jak znowu w ciemności wpatruje się we mnie tym swoim wzrokiem stepowego czarownika i wiem, że rozumie, że jak chodzi o nic to owszystko.

2 komentarze:

  1. Przed przyjazdem do Kirgistanu "przeleciałem" twoje wpisy tylko wybiórczo i po łebkach ale po poznaniu autorki obiecałem sobie że po powrocie przeczytam całość od dechy do dechy i właśnie to zrobiłem. Czytało się fajnie, naprawdę fajnie. Piszę to szczerze, bez wazeliny. Koniecznie muszę jeszcze raz podziękować za ugoszczenie nas i pokazanie Biszkeku chociaż ciut ciut. Było bardzo miło, wręcz zajebiście, chociaż te słone "cukierki" zamiast zapojki były niedobre w chuj i do teraz się krzywię na wspomnienie ich smaku ale za to kirgiski oscypek bardzo charaszo. Będę czytał dalej, bo ciekawy jestem gdzie cię twoja niespokojna natura poprowadzi i w jaką część świata cię rzuci. Pozdrowienia również dla Aarona (Saludos hombre!!!). Na przypale albo wcale jak kuna w agrest i tego się trzymajmy.
    Powodzenia.
    Poznański dostawca kisielu (nie kiślu).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ziom, wpis przecudowny, stary, 10 miesięcy w Azji robi swoje!

    OdpowiedzUsuń