czwartek, 7 czerwca 2012

Dzień sto sześćdziesiąty


Kazakhstan is big. Pierwsze zdanie z mojego przewodnika jest banalne do bólu, jednak chyba rzeczywiście te proste słowa oddają najlepiej to, co rzuca się tutaj w oczy od samego początku. Przestrzeń. Ogrom. Pustka. Pierwszym uczuciem, które dopadło mnie po przekroczeniu granicy było zdziwienie, że ten płaski, monotonny krajobraz ciągnie się tutaj aż po horyzont. Zupełny szok w porównaniu z Kirgistanem, gdzie rzadko można zobaczyć jakiś większy kawałek przestrzeni nie będący ograniczony z każdej strony górami. Przytłoczyła mnie trochę ta kazachska pustka, jednak kiedy wreszcie dotarłam do Almaty moje wrażenia były zupełnie odmienne.
Owszem, miasto pełne jest gigantycznych, typowo sowieckich konstrukcji. Pomniki ku czci bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Szare bloki z wielkiej płyty. Okazałe siedziby władz. Almata ma jednocześnie w sobie to coś, co mnie uspokaja i urzeka.



W mieście nie ma praktycznie żadnych starych budynków, prawie wszystkie zostały bowiem zniszczone podczas wielkiego trzęsienia ziemi w roku 1912. Najstarszą konstrukcją jest przepiękna cerkiew w Parku Panfilova, która jest swoistą atrakcją, mierząc bowiem 58 metrów uznawana jest za jeden z najwyższych drewnianych budynków na świecie. Oprócz cerkwi jednak większość obecnej architektury Almaty powstała w drugiej dekadzie dwudziestego wieku, kiedy to miasto odbudowywane było praktycznie od zera. Dzięki temu Almata posiada bardzo mało skomplikowany system ulic – wszystkie są szerokie, długie i przecinają się pod kątem prostym. Takie rozwiązanie ma oczywiście pewne wady – nie ma na przykład małych, mrocznych zaułków – jednak naprawdę nie sposób się tutaj zgubić. Nawet ja daję radę, choć jak powszechnie wiadomo operator mapy zaiste ze mnie kiepski.
W całym mieście pełno jest niebiesko-żółtych narodowych flag a także gadżetów i symboli nawiązujących do dobroci i mądrości najlepszego z prezydentów. Jest nawet pomnik, na którym widać kamienną księgę symbolizującą konstytucję, a w niej odciśnięta jest prezydencka ręka. Można przyłożyć tam swoją i pomyśleć życzenie, ponoć się spełnia.

To nie jest "ta ręka", ale też wpisuje się w klimat


Wywieszanie flagi to podstawa

Trudno powiedzieć, czy obywatele zadowoleni są z panowania swojego władcy. Młodzi nie pamiętają niczego innego, a dla starszych jedyną znaną alternatywą są uroki życia w ZSRR. Oficjalnie na wodza nikt nie narzeka – zbyt duże ryzyko „nagłego zniknięcia”. Pod tym względem Kirgistan, mimo że biedniejszy od bogatego w ropę bogatego sąsiada, wydaje się lepszym miejscem do życia. W sumie zdziwiło mnie to, jak oba narody postrzegają się nawzajem. Kiedy jeszcze w Biszkeku mówiłam, że jadę do Almaty wszyscy reagowali entuzjastycznie i opowiadali mi o urokach miasta. Kiedy natomiast w rozmowie z kazachskim taksówkarzem przyznałam, że mieszkam w Biszkeku reakcja była bardzo niemiła – standardowa gadka o ubóstwie, brudzie i zbyt prostych ludziach. Z początku myślałam, że takie wrogie nastawienie ma przyczyny tylko i wyłącznie ekonomiczne – w końcu wielu Kirgizów przyjeżdża tutaj po lepsze zarobki i lepsze życie, stąd mogą być postrzegani jako „złodzieje miejsc pracy”. Wyjaśniono mi jednak, że istnieje jeszcze jeden istotny powód – Kazachowie są trochę sfrustrowani i zazdrośni o to, że taki prosty, mały, koczowniczy naród kirgiski się regularnie buntuje, dzięki czemu w Biszkeku można między innymi wyrazić dość swobodnie swoje krytyczne opinie na temat klasy rządzącej oraz całodobowo zaopatrywać się w alkohol. Może coś w tym jest faktycznie. Jakby nie było, po dzisiejszym, samotnym włóczeniu się trochę bez celu po Almacie odkryłam, że zaiste różni się wiele od Biszkeku i moim zdaniem nie można absolutnie wszystkich centralnych „stanów” wrzucać do jednego worka.
Jeszcze na koniec ciekawostka. Tak jak w Biszkeku, z jakimiś bardziej zaawansowanymi formami street artu ciężko tu się spotkać, jednak udało mi się znaleźć kilka interesujących kawałków. Najbardziej lubię ten, który mówi, że nie należy płacić za seks. Toć sama prawda prosto z kazachskiej ulicy!



3 komentarze:

  1. Przeczytałam Kasiu ze smakiem :). Fajny tekst a materia ... niby bliska a jednak inna, daleka. Te byłe kraje ZSRR zawsze mnie nieco interesowały - nie wiem o nich wiele ponad to, że mają takie same bloki z płyty jakie są jeszcze i u nas. I te pomniki, jakie u nas już legły w gruzach... Nieodkryty kawał lądu... Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :] Zapraszam zatem do Kirgistanu, naprawdę jest bardzo ciekawie! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. obczaiłem tę stronkę "nie płać za seks"- polewka, oferują kursy bajery, hihi

    OdpowiedzUsuń