Z
opowieści kazachskich lokalsów wynikało, że w Almacie policja czai się za
każdym rogiem przez co nieustannie należy się spodziewać kontroli paszportów i
zabawy w „sto pytań do”. Przez trzy dni, które spędziłam w Kazachstanie nie
zdarzyło mi się to ani razu, uznałam zatem te plotki za mocno przesadzone. W
sobotę rano zmierzałam właśnie beztrosko na dworzec, kiedy przy drodze pojawiło
się dwóch umundurowanych, groźnie wyglądających mężczyzn, którzy oczywiście
zatrzymali nasz samochód. W duchu skarciłam się za niedowiarstwo i zaczęłam
szykować paszport. Jeden z policjantów patrzył na mnie przez okropnie długą
chwilę, a potem zagadał jak gdyby nigdy do kierowcy:
-
As-salam alejkum, bracie. Jedziesz może do centrum?
-
Nie, przykro mi, jedziemy w zupełnie inną stronę.
-
Szkoda. Myśleliśmy, że może nas podwieziesz. No nic, szerokiej drogi.
Cóż
za niesamowicie intrygujące miasto, w którym zamiast taksówek zatrzymuje się
przypadkowe samochody, uzgadnia cenę i po prostu jedzie! Na dodatek jest to tak
powszechna praktyka, że stosują ją także policjanci. Nie mogłam przez dobrą
chwilę wyjść z szoku, a przecież był to dopiero początek mojej podróży do
Biszkeku.
Na
dworcu po raz kolejny z nostalgią zatęskniłam za życzliwymi i pomocnymi
Kirgizami, przy których Kazachowie wydają się czasem naprawdę nieużyteczni i
grubiańscy. Pytałam mnóstwa ludzi, skąd odjeżdża marszrutka do Biszkeku i
wszyscy zgodnie twierdzili, że takowa nie istnieje (w poprzednią stronę
podróżowałam zapewne teleportem), ale że za drobną opłatą mogę mnie zawieźć.
Nawet byłam skłonna się zgodzić, jednakże jeden z panów radośnie zażądał sumy
stu dolarów za podwiezienie mnie tylko do granicy, podczas gdy przejażdżka
marszrutką do samego Biszkeku powinna kosztować w porywach dolarów
amerykańskich dziesięć. Hucpa, panie! W końcu znalazłam jednak busik i trzy
razy upewniwszy się, że ta piekielna maszyna rzeczywiście jedzie do mojej
kirgiskiej stolicy, zasiadłam obok pewnej starszej edże o wyglądzie typowej babuszki. Po części pozory nie myliły –
zagadała do mnie radośnie, wypytała o wrażenia z Kirgistanu, przykazała szukać
lokalnego męża a potem wyciągnęła prowiant i przystąpiła do częstowania mnie.
Typowe? Nie, jeśli wziąć pod uwagę, że zamiast tradycyjnych środkowoazjatyckich
przysmaków edże na podróż zaopatrzyła
się trzy paczki chipsów (smak szaszłykowy) oraz opakowanie sucharków.
Siedziałam zatem z głupio wyciągniętą ręką pełną chemicznego żarcia i
zastanawiałam się ile wytrzyma mój żołądek, w którym zamiast śniadania
znajdowały się jeszcze resztki wczorajszego piwa z meczu Polska-Grecja. W
marszrutce plus milijon. Płaczące niemowlęta. Nie rzygaj, nie rób wiochy bo cię deportują. Wszelkie próby
odmówienia babuszce kończyły się jednak spektakularną porażką, musiałam zatem
użyć podstępu i kiedy edże zmagała
się ze zbyt szczelnym zamknięciem kolejnej paczki, udałam że zapadam w sen. Dobrze,
że kazachski krajobraz jest tak monotonny, dzięki temu siedząc przez dwie
godziny nieruchomo, z zamkniętymi oczami i słuchając miarowego chrupania
dobiegającego z siedzenia obok nie straciłam zbyt wiele.
Samą
granicę przeszłam tym razem bez większych przeszkód, trochę porozmawiałam z
panami celnikami i Euro i po około trzydziestu minutach byłam już po stronie
kirgiskiej, gdzie razem z innymi ludźmi z mojej marszrutki czekałam na
kierowcę. Po dziesięciu minutach chodzenia w tę i z powrotem usiadłam zrezygnowana
na ziemi. Po kwadransie skończyła mi się woda.
Naszła mnie refleksja roku: 14.10
to zdecydowanie nie jest dobra pora na siedzenie
w pełnym słońcu. Po półgodzinie ludzie zaczęli się burzyć, a po
czterdziestu minutach było jasne, że pan marszrutnik zrobił nas w konia i
wziąwszy pieniądze wracał już pewnie radośnie do Almaty. W sumie dobrze, że zdarzyło
się to w tę stronę a nie w drodze do Kazachstanu. Z granicy do Biszkeku nie
jest tak daleko, można wziąć taksówkę na Dordoi, potem niemożliwie zatłoczoną
marszrutkę (wszak sobota dzień targowy) i po półtorej godziny być w domu. Może
jednak powinnam przystać na ofertę tego obrotnego kierowcy w Almacie? W sumie
nie wiem, zaoszczędziłam około 80 dolarów a w pakiecie dostałam objawy lekkiego
udaru słonecznego oraz opaleniznę niczym po tunezyjskich wczasach all inkluziw,
żyć nie umierać J
w Kazachstanie interesują się Euro?
OdpowiedzUsuńjakie piwko tam mają?