niedziela, 10 czerwca 2012

Dzień sto sześćdziesiąty pierwszy


Z opowieści kazachskich lokalsów wynikało, że w Almacie policja czai się za każdym rogiem przez co nieustannie należy się spodziewać kontroli paszportów i zabawy w „sto pytań do”. Przez trzy dni, które spędziłam w Kazachstanie nie zdarzyło mi się to ani razu, uznałam zatem te plotki za mocno przesadzone. W sobotę rano zmierzałam właśnie beztrosko na dworzec, kiedy przy drodze pojawiło się dwóch umundurowanych, groźnie wyglądających mężczyzn, którzy oczywiście zatrzymali nasz samochód. W duchu skarciłam się za niedowiarstwo i zaczęłam szykować paszport. Jeden z policjantów patrzył na mnie przez okropnie długą chwilę, a potem zagadał jak gdyby nigdy do kierowcy:
- As-salam alejkum, bracie. Jedziesz może do centrum?
- Nie, przykro mi, jedziemy w zupełnie inną stronę.
- Szkoda. Myśleliśmy, że może nas podwieziesz. No nic, szerokiej drogi.
Cóż za niesamowicie intrygujące miasto, w którym zamiast taksówek zatrzymuje się przypadkowe samochody, uzgadnia cenę i po prostu jedzie! Na dodatek jest to tak powszechna praktyka, że stosują ją także policjanci. Nie mogłam przez dobrą chwilę wyjść z szoku, a przecież był to dopiero początek mojej podróży do Biszkeku.
Na dworcu po raz kolejny z nostalgią zatęskniłam za życzliwymi i pomocnymi Kirgizami, przy których Kazachowie wydają się czasem naprawdę nieużyteczni i grubiańscy. Pytałam mnóstwa ludzi, skąd odjeżdża marszrutka do Biszkeku i wszyscy zgodnie twierdzili, że takowa nie istnieje (w poprzednią stronę podróżowałam zapewne teleportem), ale że za drobną opłatą mogę mnie zawieźć. Nawet byłam skłonna się zgodzić, jednakże jeden z panów radośnie zażądał sumy stu dolarów za podwiezienie mnie tylko do granicy, podczas gdy przejażdżka marszrutką do samego Biszkeku powinna kosztować w porywach dolarów amerykańskich dziesięć. Hucpa, panie! W końcu znalazłam jednak busik i trzy razy upewniwszy się, że ta piekielna maszyna rzeczywiście jedzie do mojej kirgiskiej stolicy, zasiadłam obok pewnej starszej edże o wyglądzie typowej babuszki. Po części pozory nie myliły – zagadała do mnie radośnie, wypytała o wrażenia z Kirgistanu, przykazała szukać lokalnego męża a potem wyciągnęła prowiant i przystąpiła do częstowania mnie. Typowe? Nie, jeśli wziąć pod uwagę, że zamiast tradycyjnych środkowoazjatyckich przysmaków edże na podróż zaopatrzyła się trzy paczki chipsów (smak szaszłykowy) oraz opakowanie sucharków. Siedziałam zatem z głupio wyciągniętą ręką pełną chemicznego żarcia i zastanawiałam się ile wytrzyma mój żołądek, w którym zamiast śniadania znajdowały się jeszcze resztki wczorajszego piwa z meczu Polska-Grecja. W marszrutce plus milijon. Płaczące niemowlęta. Nie rzygaj, nie rób wiochy bo cię deportują. Wszelkie próby odmówienia babuszce kończyły się jednak spektakularną porażką, musiałam zatem użyć podstępu i kiedy edże zmagała się ze zbyt szczelnym zamknięciem kolejnej paczki, udałam że zapadam w sen. Dobrze, że kazachski krajobraz jest tak monotonny, dzięki temu siedząc przez dwie godziny nieruchomo, z zamkniętymi oczami i słuchając miarowego chrupania dobiegającego z siedzenia obok nie straciłam zbyt wiele.
Samą granicę przeszłam tym razem bez większych przeszkód, trochę porozmawiałam z panami celnikami i Euro i po około trzydziestu minutach byłam już po stronie kirgiskiej, gdzie razem z innymi ludźmi z mojej marszrutki czekałam na kierowcę. Po dziesięciu minutach chodzenia w tę i z powrotem usiadłam zrezygnowana na ziemi. Po kwadransie skończyła mi się woda.  Naszła mnie refleksja roku: 14.10 to zdecydowanie nie jest dobra pora na siedzenie w pełnym słońcu. Po półgodzinie ludzie zaczęli się burzyć, a po czterdziestu minutach było jasne, że pan marszrutnik zrobił nas w konia i wziąwszy pieniądze wracał już pewnie radośnie do Almaty. W sumie dobrze, że zdarzyło się to w tę stronę a nie w drodze do Kazachstanu. Z granicy do Biszkeku nie jest tak daleko, można wziąć taksówkę na Dordoi, potem niemożliwie zatłoczoną marszrutkę (wszak sobota dzień targowy) i po półtorej godziny być w domu. Może jednak powinnam przystać na ofertę tego obrotnego kierowcy w Almacie? W sumie nie wiem, zaoszczędziłam około 80 dolarów a w pakiecie dostałam objawy lekkiego udaru słonecznego oraz opaleniznę niczym po tunezyjskich wczasach all inkluziw, żyć nie umierać J

1 komentarz: