Odliczanie. Czekanie. Napięcie. Sprawdzanie po raz setny, czy mamy
wszystko z naszej listy rzeczy absolutnie niezbędnych do przeżycia. Złudna
nadzieja, że tym razem wszystko przewidzieliśmy, chociaż w gdzieś głęboko oboje
przeczuwamy, że rzeczywistość nas zaskoczy, a środkowoazjatycka biurokracja
dopadnie znienacka, kiedy niczego nieświadomi z wież minaretów będziemy
spoglądać na stare miasta, kontemplować naturę wszechświata w cichych medresach
albo z niemal rytualną powagą opychać się plowem w przytulnych czajchanach.
Strach przed nieznanym łagodzi jednak myśl, że wszystko, co najważniejsze
zdobyliśmy – mamy wizy uzbeckie, kazachskie wizy tranzytowe, nawet bilety na
autobus do Taszkentu jakimś cudem udało nam się nabyć, mimo że jakże pomocna
pani w kasie początkowo chciała nas wysłać do Szymkentu w południowym
Kazachstanie, a kiedy wróciliśmy z reklamacją długo się upierała, że nie ma
absolutnie żadnej możliwości żebyśmy pojechali do Uzbekistanu, przecież widać,
że nie mamy wizy, celnicy z pewnością się poznają na takich podejrzanych typach
i nas nie wpuszczą, a potem to do niej będziemy mieć żale i pretensje, a jej
problemy i nieprzyjemności niepotrzebne, ona jest tylko panią w kasie, czemu
więc się upieramy? Mimo kilkunastu minut podobnych tyrad mających nas
przekonać, że Szymkent też jest ciekawym
miastem nie zmieniliśmy zdania i w końcu zdobyliśmy te dwa niepozorne
świstki, przepustki do jedwabnego szlaku!
Wieczorem, w atmosferze gęstej od strachu,
podniecenia i oczekiwań pakujemy ostatnie drobiazgi i jesteśmy prawie gotowi do
drogi. Jeszcze tylko pożegnania ze współlokatorami i typowe, żartobliwe pytania
typu A wzięliście paszporty? Ano nie
wzięliśmy. Mój ulubiony towarzysz podróży mimo całego swojego zorganizowania
prawie wyszedł z domu bez paszportu i bez pieniędzy. Czuję, że cała wyprawa
taka właśnie będzie – na luzie, bez zbędnego planowania, za to pełna
ignorowania rzeczy oczywistych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz