Ponaglenia płynące z różnych stron oraz docinki sugerujące, że tak naprawdę sobie tę wycieczkę do Uzbekistanu wymyśliłam (w jakich to przyszło żyć czasach, "pics or it didn't happen, cholera), sprawiły, że w końcu wzięłam się za siebie, odkurzyłam moje notatki i oto jest pierwsza część relacji z Podróży Życia!
Z
dwunastogodzinnej podróży do uzbeckiej stolicy z pewnością zapamiętam tylko
jedno – wyświetlany bez przerwy serial „Kwiat czeremchy” – doprawdy podła
ruska produkcja o życiu na wsi w dwadzieścia lat po wojnie. Polityki, historii
i innych poważnych problemów oczywiście jak na lekarstwo, za to od groma
nieślubnych dzieci, zdrad, prób samobójczych i piętrowych intryg. Tak się
wciągam przez te dwanaście godzin, że aż żal wysiadać, kiedy autobus
zatrzymuje się dosłownie pośrodku niczego. Oczywiście to nie byłby problem
odwieźć nas do samej granicy, jednak długie i lepkie macki mafii taksówkarskiej sięgnają i tutaj, zatem kierowca autobusu rozbrajająco stwierdza, że on dalej nie
pojedzie, ale ma kolegów, którzy wszystkich dowiozą bezpiecznie i do tego w supercenie
– dwa dolary za pięciominutową przejażdżkę – tylko dla was, tylko dzisiaj,
special offer. Cóż, innego wyjścia nie m.
Sama
granica wydawaje się strasznie chaotycznym ciągiem kolejek, które kolejkami
okazują się tylko z pozoru. W rzeczywistości wszystko to przypomina bardziej
kłębiącą się, złożoną z posklejanych ciał i parcianych, przemytniczych toreb
masę, której każdy element desperacko próbuje zmienić swoje położenie i dostać
się na tę drugą, lepszą stronę. Taktyki przemieszczania się są różne, od
najprostszych, czyli przekleństw, wymachiwania torbami i rękoczynów, aż po
bardziej wyrafinowane, jak apelujące do uczuć ludzkich nawoływania w stylu
„bracie proszę, przepuść mnie, idę z dzieckiem/żoną w ciąży/starą matką”.
Oczywiście nawołujący ni słowem nie wspomina, że za rzeczonym, potrzebującym
specjalnych względów członkiem rodziny płynie jeszcze niezmierzona fala ciotek,
kuzynów i znajomych z sąsiedniej wsi, co oczywiście w masie wywołuje wzburzenie objawiające się nasileniem przekleństw, wymachiwania torbami i
rękoczynów. Atmosferę dodatkowo podgrzewają groźnie wyglądający celnicy
wydzierający się na co bardziej pobudzone elementy masy oraz wygłaszający
nieustannie te same, durne formułki. Nie,
nie możesz przejść kontroli bez wypełnionej deklaracji. Nie wiem skąd wziąć taką
deklaracje, zapytaj kogoś innego. Mam wrażenie, że tych celników to w
jakiś okrutny sposób bawi. Od czasu do czasu przepychalją się przez tłum i
kładą na jednym z kilku stolików niewielkie pliki tych cholernych deklaracji,
a potem patrzą jak ludzie je sobie wyrywają. Trochę nam zatem czasu zajmuje zanim dostajemy swoje, zwłaszcza że każde z nas musi wypełnić po dwie.
Odpowiedzieć na te pytania też nie jest łatwo (Proszę podać nazwę organu, który zezwolił pani/panu na posiadanie
telefonu komórkowego oraz numer zezwolenia), ale w końcu się udaje i oto po
ponad dwóch godzinach i dziesiątkach ludzi oglądających nasze paszporty
przeszczęśliwi stajemy na uzbeckiej ziemi.
No no no... niezly początek. czekam z ciekawością na kolejne części :) marzy mi się Uzbekistan
OdpowiedzUsuń