Mimo, że od prawie pół roku mieszkam w Kirgistanie, nie zapomniałam o mojej fascynacji Rumunią. Ostatnio
czytam wspomnienia człowieka, który w latach osiemdziesiątych był korespondentem
PAP w Bukareszcie. Kiedy przyjechał do królestwa Ceausescu po raz pierwszy i
przemierzał jego ogrom, jego uwagę przykuły porozstawiane co kawałek tablice z
napisem „drum bun”. Dziwił się niezwykle, że Rumuni to taki uczciwy naród,
który lojalnie ostrzega przed fatalnym stanem dróg. Dopiero po jakimś czasie
jakiś życzliwy człowiek wyjaśnił rzeczonemu korespondentowi, że „drum bun”
oznacza „dobrej podróży”, a nie „uwaga! wyboje”.
Ta urocza anegdota przypomniała
mi po raz kolejny, jak ważna jest nauka języka kraju, w którym człowiek
postanawia zatrzymać się na dłużej. Nie tylko dlatego, że – jak każdy pewnie emigrant wie – nie ma co liczyć na to,
że ludność lokalna będzie posługiwać się angielskim. Przyczyn, dla których
warto uczyć się dziwnych języków jest jednak więcej i nie wszystkie są tak
oczywiste jak „potrzeba komunikacji”. Nie chodzi przecież tylko o to, żeby pójść
do sklepu i być w stanie kupić sobie bułkę. Bez języka nie da się tak naprawdę
poznać kultury i takiego prawdziwego, lokalnego, codziennego życia. Uważam, że
język odzwierciedla to, co dla danego narodu jest naprawdę ważne. Na przykład w
kirgiskim używa się wielu słów na określenie członków rodziny – starszy brat,
młodsza siostra, żona brata matki… Na początku ciężko mi było się w tym połapać
i dziwiłam się, dlaczego nie można po prostu powiedzieć „brat” i jakoś tego
uprościć. Wbrew pozorom jednak, ta skomplikowana struktura ma jednak sens i
znaczenie, bo odzwierciedla to, co jest tutaj ważne, czyli powiązania rodzinne,
które wciąż dla wielu ludzi tutaj stanowią najważniejszą wartość w życiu. Uważam,
że to urocze, że do obcych ludzi – na przykład do kierowcy marszrutki – nie mówi
się „proszę pana”, a „wujku”. Nasze polskie „proszę pana”, a już w
szczególności angielskie „sir” , wydaje mi się jakieś takie wiernopoddańcze.
Wszystkie te rzeczy mogę
obserwować dzięki temu, że wreszcie zaczęłam się porządnie uczyć kirgiskiego i
jakoś mi to idzie lepiej. Wspaniałą mam satysfakcję, kiedy mogę coś prostego
powiedzieć, choćby do moich uczniów. Od razu widzę, jak zmienia to nasze
relacje, a w szczególności ich nastawienie do mnie. Awansowałam ostatnio z trochę
obcej i lekko ignoranckiej „pani z zachodu” na swojskiego zioma, z którym można
po kirgisku ponarzekać na jazdę marszrutką. Od razu chętniej ze mną rozmawiają,
dzięki czemu z pewnością mogę się więcej o Kirgistanie nauczyć i więcej
przeżyć. Poza tym nie ukrywajmy, kirgiski jest mega hipsterski!